"Chodzi mi tylko o rozwój tych chłopaków i to jest cel ostateczny" – wywiad z trenerem Pawłem Nocuniem

Trener Paweł Nocuń to wychowanek Rakowa, który jest w klubie od 1999 r. W Akademii Raków pełni funkcję pierwszego trenera drużyny U-12 oraz trenera głównego etapu piłki 5 i 7-osobowej. Zapytaliśmy go między innymi o rywalizację na zagranicznych turniejach. Zapraszamy na rozmowę z trenerem Pawłem Nocuniem.

W klubowym środowisku mówi się, że trener Nocuń jest w Rakowie od zawsze. Od zawsze, znaczy, od kiedy?

 

Myślę, że to był rok 1998-1999. Nie chcę teraz skłamać. Kiedy tata przyprowadził mnie na trening, miałem 7 lat. Treningi, które prowadził wtedy ś.p. trener Dobosz, odbywały się w Szkole Podstawowej nr 8. 

 

Przełom wieków nie był łatwym czasem ani dla kibica Rakowa, ani dla młodego adepta piłki nożnej. Zgodzisz się z tym?

 

Myślę, że tak, aczkolwiek mieliśmy szczęście mieć u boku takich fachowców, jak Zbigniew Dobosz, trenerzy Andrzej Samodurow, Robert Olbiński, ś.p. Henryk Turek. Pokazywali nam, co mamy robić i jak pracować. Czego od nas wymagają. Przede wszystkim mieli za sobą sukcesy. Zwłaszcza Zbigniew Dobosz, który awansował z Rakowem do ówczesnej 1. ligi. Z jednej strony było dla nas dobre, że mieliśmy trenera fachowca, a od strony kibicowskiej czasy te nie należały do łatwych. Pamiętam swój pierwszy mecz, na który poszedłem. To było spotkanie z MKS-em Myszków, II liga. My mieliśmy podawać piłki. Zakończyło się wynikiem 3:3 i było tak zimno, że ostatecznie nie podawaliśmy tych piłek. Miałem 7-8 lat. To były już te trudne momenty, kiedy klub, że tak powiem, dryfował w dół. Pamiętam również te czasy często wspominane w mediach, gdy Raków przegrywał po 0:8 na poziomie czwartej ligi. Pamiętam też bardzo dobrze mecz barażowy z Koszarawą Żywiec. To była taka sinusoida. Równia pochyła w dół, po której było coraz lepiej. Ten mecz z Koszarawą był momentem przełomowym dla klubu. Tak naprawdę od tej chwili zaczęło się dziać lepiej. Aż do sytuacji, w której Raków znajduje się dzisiaj. Klub idzie tylko do przodu. Ani kroku wstecz. Takie jest moje spojrzenie przez pryzmat wszystkich lat, które tutaj spędziłem.

 

W kadrze I zespołu pojawiłeś się w sezonie 2009/2010. To był poziom II ligi, już kilka lat po pamiętnym barażu z Koszarawą. W składzie wraz z Tobą znajdował się m.in. Tomasz Foszmańczyk, który do dziś biega po boiskach PKO Ekstraklasy czy Maciej Gajos – do niedawna kapitan Lechii Gdańsk. Jak wspominasz swój debiut w tamtej drużynie?

 

Trenerem, u którego zadebiutowałem był Robert Olbiński. Pamiętam do dziś, i tego nigdy nie zapomnę, w końcu to debiut w profesjonalnej piłce nożnej. To był mecz z Jarotą Jarocin. U siebie, wygraliśmy 1:0. Wszedłem w doliczonym czasie gry. Gdyby Adrian Świerk w jednej z akcji troszeczkę wyżej podniósł piłkę, wyszlibyśmy wraz z Mateuszem Zacharą dwóch na jednego i to jest moment, który mi najbardziej z tego debiutu utkwił. Nie był on długi, ale był. Na pewno czułem wtedy ekscytację, ponieważ to w końcu piłka seniorska, a ja nie miałem jeszcze ukończonych 18 lat.

 

Na ilu występach dla Rakowa zakończył się Twój dorobek?

 

Na poziomie nazwijmy to centralnym około 70 występów. Nie licząc oczywiście rezerw i wszystkich szczebli piłki juniorskiej, przez które przeszedłem po kolei aż do debiutu w pierwszej drużynie. Miałem też swój niewielki, malutki epizod reprezentacyjny w postaci powołania na zgrupowanie reprezentacji Polski U-19. 

 

 

 

 

Wśród Twoich kolegów z drużyny byli między innymi Artur Lenartowski i Radosław Werner, którzy pracują dziś w Akademii. Konrad Gerega prowadzi częstochowską Skrę, jego trenerem motorycznym jest Jacek Rokosa. Adrian Pluta z kolei jest szkoleniowcem czwartoligowego Znicza Kłobuck. Co najmniej kilku z was w dalszym ciągu realizuje się w piłce nożnej w roli trenera.

 

Nawet nie wiem, czy paru nazwisk nie musielibyśmy do tej listy dodać. Kilku innych zawodników z tej szatni również prowadzi zespoły. Co zaważyło, że poszliśmy tą ścieżką trenerską? Na pewno, jeśli masz pasję i poświęcasz czemuś większą część życia, masz argument. Szkolenia, kursy, szkoła, którą skończyliśmy. Chcieliśmy pozostać przy tym, co robiliśmy większość życia. Nie traktuję tego jako pracy, lecz jako pasję. 

 

Jak przebiegała Twoja dotychczasowa trenerska ścieżka rozwoju?

 

Moje pierwsze trenerskie kroki to była funkcja asystenta w rezerwach. Po tym, jak zakończyłem swoją, powiedzmy, “przygodę” z piłką, byłem grającym asystentem w zespole Macieja Strożka. Następnie, gdy trener Strożek znalazł się w sztabie pierwszego zespołu, miałem przyjemność być asystentem obecnego wiceprezesa, Dawida Krzętowskiego. Zbierałem kolejne szlify, uczyłem się fachu trenerskiego. Jak funkcjonować w szatni po drugiej stronie barykady. Po przyjściu dyrektora Marka Śledzia wciąż byłem asystentem w rezerwach, ale dyrektor dodatkowo delegował mnie do pracy z projektem odpowiadającym dzisiejszej Małej Akademii Raków. To były chyba roczniki 2011 i 2012, więc tak naprawdę schodziłem z treningu rezerw i jechałem do dzieciaków. W ten sposób zdobywałem doświadczenie. Dalej moja ścieżka rozwoju była już wytyczona przez dyrektora Śledzia. Uważał, że powinienem zacząć “od dołu” i uczyć się wszystkich nawyków. Z perspektywy czasu sądzę, że to świetny fachowiec, który wiedział, co robi i jak nakreślić moją ścieżkę rozwoju jako trenera.

 

Pozostałeś przy szkoleniu zawodników do 12 roku życia. W Akademii jesteś trenerem głównym etapu piłki nożnej 5 i 7-osobowej. Jak czujesz się w tej kategorii wiekowej?

 

Chodziło o to, bym poznał przede wszystkim systematykę nauczania. Miałem doświadczenia piłkarskie, widziałem kilka szatni. Za czasów mojego dzieciństwa nie było jednak takiej systematyki, podziału na piłkę pięcio i siedmioosobową. Uczyłem się tak naprawdę od podstaw. Jak nauczać, jak do nich podchodzić, jak z nimi rozmawiać. Cały czas się uczę, wyciągam wnioski. Trzeba być elastycznym, każdy zawodnik jest inny. Na tych najmłodszych etapach widać ciągły progres zawodników. Jeśli dobrze z nimi pracujemy, widać to z tygodnia na tydzień.

 

W czym Twoim zdaniem tkwi największa różnica między pracą z juniorami starszymi lub seniorami a dziećmi w wieku 10-12 lat?

 

Na pewno do każdego dziecka trzeba podejść inaczej. Piłka seniorska to jest piłka seniorska. Możesz więcej wymagać i oczekiwać. Tutaj każde dziecko rozwija się swoim tempem. Jeden jest z grudnia, inny ze stycznia, jeden szybciej zaczął chodzić, drugi wolniej. Przede wszystkim potrzeba cierpliwości do dzieci i pewnego rodzaju zachowań. Jak wspomniałem, każdy z chłopców jest inny, każdy dopiero uczy się pewnych obowiązujących zasad. Największym plusem jest to, że jako trener tych najmłodszych etapów widzisz, jak te dzieci czerpią z tego radość i robią progres. To widać gołym okiem z miesiąca na miesiąc, z roku na rok. Moim zdaniem w tym tkwi największa różnica.

 

Rozmawiałem niedawno z trenerem Markiem Wolańskim, który również zwracał uwagę na ten aspekt. Mówił on też o cierpliwości i potrzebie budowy autorytetu. W jaki sposób ów autorytet wśród podopiecznych buduje trener Nocuń?

 

Podkreślę jeszcze raz. Każdy zawodnik jest inny. Do każdego trzeba podejść indywidualnie, z każdym trzeba porozmawiać. Na jednego komunikat negatywny wpływa pozytywnie, na innego niestety negatywnie. To są właśnie różnice na tych etapach. Trener powinien być otwarty, dużo rozmawiać. Na każdym treningu staram się złapać kontakt z każdym z zawodników. Dać komunikat pozytywny lub negatywny, ale utrzymywać kontakt. Jeśli oni czują, że trener chce z nimi rozmawiać, to w analogiczny sposób budują analogicznie więź ze mną. Kiedy czują, że trener idzie za nimi, idą za trenerem. Jeżeli nie miałbym z nimi kontaktu i źle przekazywał komunikaty, to zakładane boiskowe działania również byłyby wykonane źle. Jeśli młodzi zawodnicy nie czują, że trener jest z nimi – w ten sam sposób to oddają. Na tym etapie trener musi mieć kontakt z każdym zawodnikiem. Nie z trzema najlepszymi, tylko z każdym musimy nawiązać relację na boisku, jak i poza nim.

 

Dwudziesty drugi jest tak samo ważny, jak pierwszy.

 

Oczywiście. Mogą odbierać, że niektórzy są traktowani inaczej, ale dla mnie każdy zawodnik jest dla drużyny tak samo istotny. To jest etap nauczania. Nie wiemy, co się wydarzy w przyszłości i wiele rzeczy może się zmienić. Jeden szybciej się uczy, inny nabiera masy mięśniowej, jeszcze inny będzie potrzebował trochę więcej czasu i doświadczenia. Dlatego też trzeba być cierpliwym.

 

Przejdźmy płynnie do tematu zespołu. W Akademii od poprzedniego sezonu prowadzisz drużynę U-12. Są to chłopcy z rocznika 2012. Regularnie bierzecie udział w mocno obsadzonych turniejach. Czy taka forma rywalizacji jest chłopakom potrzebna?

 

Rywalizacja to najlepsze, co może w sporcie być. Chłopcy rozwijają się tylko poprzez rywalizację. Możliwość gry z takimi zespołami, z jakimi mogliśmy walczyć na tych kilkunastu turniejach w ciągu półtorej roku, jest dla nas bardzo pozytywna. Tak naprawdę na co dzień widzisz te nazwy tylko w internecie i telewizji. A my mieliśmy możliwość spotkania się z nimi, skonfrontowania, a w większości przypadków – powiem nieskromnie – wygrania tych meczów. To też pokazuje w pewien sposób, że idziemy dobrą drogą. Do tego nasi zawodnicy się budują, przede wszystkim mentalnie. Te nazwy są jak dla niektórych dość mocne i po każdym takim udanym meczu w chłopcach buduje się świadomość: “Ja nie jestem słabszy od nich, a wręcz przeciwnie. Wychodzę bardzo zdeterminowany, pewny siebie, że ja też mam bardzo duże umiejętności”. Właśnie to nas buduje. Dotyczy to przede wszystkim zawodników. Posiadane przez nich umiejętności indywidualne są na wyższym poziomie niż niejednego obcokrajowca i to pokazuje, że tak naprawdę nie ma żadnej różnicy między nami a zespołami o znanych nazwach. To jest właśnie ta pewność siebie, którą zyskujemy dzięki rywalizacji w mocno obsadzonych turniejach. Chodzi o udowadnianie sobie samemu własnej wartości.

 

Na liście waszych skalpów między innymi Feyenoord Rotterdam, Eintracht Frankfurt, Benfica i Sporting Lizbona czy Atletico Madryt. W finale jednego z pucharów przegraliście z Borussią Dortmund w konkursie “jedenastek”. Czym na etapie rywalizacji dwunastolatków charakteryzują się zachodnie kluby?

 

Jak dla mnie największa różnica tkwi w intensywności. Tam żaden chłopak po stracie piłki nie stał. Od razu była reakcja. Intensywność, intensywność, intensywność. I to się u nich mocno rzuca w oczy. W Polsce często będziemy się bronić, cofniemy się, dobrze ustawimy. Tam liczy się przede wszystkim intensywność, intensywność i jeszcze raz intensywność. Cały czas intensywność. To było najważniejszą nauką, którą wyciągnąłem z turniejów zagranicznych. Nikt tam nie chce stać, bronić się. Wszyscy za wszelką cenę pragną odzyskać piłkę i atakować. Strata, odbiór, atak. I tak non stop.

 

Co według trenera jest przyczyną tej różnicy w intensywności?

 

Trudno powiedzieć, ponieważ te drużyny zagraniczne są jeszcze w trakcie selekcji. Musimy mieć świadomość, że one będą cały czas ściągać zawodników, bo tak to wygląda w tych akademiach. Niestety, ale ta intensywność, której maksymalnie nie wyciągamy na treningu, przekłada się później na mecze. Drużyny zachodnie są naprawdę zaangażowane, a zawodnicy w niektórych sytuacjach dosłownie biegną do pożaru. U nas nie zawsze tak jest. Ja staram się mówić: “Możesz stracić piłkę, możesz popełnić błąd. Każdemu się zdarza. Tylko co zrobisz dalej? Staniesz, będziesz patrzył i obserwował czy będzie chciał za wszelką cenę naprawić swój błąd i odebrać piłkę?”. Właśnie to charakteryzuje zachodnie drużyny, z którymi mieliśmy możliwość grać.

 

 

 

 

Zapytam wprost. Czy zdaniem trenera zespół Rakowa U-12 to najlepsza drużyna z tego rocznika w Polsce?

 

Nigdy nie powiem, że mój zespół jest najlepszy w Polsce. Nigdy. Mogą tak myśleć ludzie, ale ja tego nie powiem nigdy, ponieważ jest to dopiero etap U-12. Jeżeli ci chłopcy, z którymi mam tę możliwość i przyjemność pracy na tym poziomie, za 3-5 lat zaczną być wprowadzani do zespołów seniorskich, to wtedy mogę powiedzieć, że miałem jeden z najlepszych zespołów. Że miałem jednych z najlepszych zawodników, z jakimi pracowałem. To jest mój wyznacznik. Na etapie U-10 czy U-12 nigdy nie powiem, że mam najlepszy zespół w kraju. Kontuzja, zdrowie, niedyspozycja, wszystko może się wydarzyć. Mam bardzo dobry zespół, ale przed nimi jeszcze bardzo daleka droga, aby osiągnąć cel.

 

Jesteście w pełnej gotowości bojowej, gracie z mocnym przeciwnikiem na zagranicznym turnieju. Przed chwilą doszło do wymiany proporczyków, chłopcy ustawiają się na placu gry. Co jest najmocniejszą stroną waszej drużyny?

 

Umiejętności indywidualne to raz. Dwa, pewność siebie po zdobytym doświadczeniu. Trzy, przekonanie o tym, że Raków nie jest słabszy od znanych marek. Niejednokrotnie się z nimi mierzyliśmy i w tym momencie chłopcy mają taki mental, że wychodzą jak równy z równym niezależnie czy gramy z Benficą, Fulham czy Atletico Madryt. Nie czujemy się gorsi i to jest ten najważniejszy aspekt.

 

Twoim zdaniem to powinien być kierunek i polskie akademie powinny szukać jak najwięcej możliwości do rywalizacji z zachodnimi klubami już od najmłodszych kategorii wiekowych?

 

Zawsze będę powtarzał to, co mówił dyrektor Marek Śledź: najlepsi z najlepszymi przeciwko najlepszym. Jeśli czujemy się jednymi z najlepszych w kraju, to dlaczego mamy nie rywalizować z najlepszymi z innych państw? W moim odczuciu to jest jedyna droga do rozwoju chłopaków. 

 

Prowadzisz ten rocznik drugi sezon. Widzisz siebie jako trenera, który dojrzewa z tą ekipą aż do poziomu juniorów starszych, odkrywając przy tym nowe etapy swojej ścieżki zawodowej, czy raczej wolałbyś pozostać przy młodszych rocznikach?

 

Oczywiście tę decyzję podejmą dyrektor Grzegrzółka i trener główny Marcin Salamon, ponieważ to oni w tej chwili decydują o ścieżce rozwoju każdego z trenerów. Na pewno chciałbym spróbować w piłce 11-osobowej. Nie uciekać od piłki 5 i 7-osobowej, ponieważ czuje się w tym dobrze. Spełniam się w tej roli, cieszy mnie ta praca z najmłodszymi. Ale piłki 11-osobowej też bym chciał spróbować, choć niekoniecznie aż do etapu juniorów starszych. Podczas z jednej z rozmów z Markiem Śledziem, a więc bardzo dobrym fachowcem, zostało powiedziane, że docelowym etapem dla mnie byłoby U-15. I tak naprawdę na ten moment wyżej siebie nie widzę. W życiu trenera wszystko się zmienia, natomiast tu i teraz na tę chwilę nie widzę się w piłce seniorskiej, ani w tym najstarszym etapie pracy z juniorami. 

 

W poprzednim roku zaliczyliście co najmniej kilka turniejów, na które jechaliście ze sporą ekscytacją. Czy macie zaplanowany udział w takich imprezach na wiosnę?

 

W lutym mamy jeden turniej we Wrocławiu, natomiast na potwierdzenia i decyzje w sprawie kolejnych czekamy. Na tę chwilę nie mamy też zaplanowanych żadnych zagranicznych sparingów. Mamy bardzo wymagającą ligę, bo gramy w 1. lidze wojewódzkiej przeznaczonej dla starszego rocznika. Tak naprawdę tam jest 18 meczów i ja w tym okresie od marca do czerwca nie potrzebuję gier kontrolnych. Te mecze są na tyle dobre i wartościowe, że nie potrzebujemy dodatkowych sparingów. Oczywiście zapewne jakieś turnieje dojdą. Nie chcę mówić jakie, ponieważ nie są potwierdzone, ale się pojawią.

 

Za nami najlepszy rok w historii klubu. Jesteś tu od 1999 r., a więc zdążyłeś poznać smak IV ligi i wyjazdów do Kalet, a także usłyszeć hymn Ligi Mistrzów przed meczem z FC Kopenhagą. Jakie to uczucie być jedną z osób, które przebyły tę drogę?

 

Dla mnie, jako człowieka stąd, który spędził tu tak naprawdę większość swojego życia, to jest coś pięknego. Jakbym powiedział to 20 lat temu, to mogliby mnie wziąć za wariata. W tej chwili mogłem tego zobaczyć, spróbować. Jestem dumny z tego, że jestem w tym miejscu oraz z tego, w jakim miejscu jest klub. Cały czas idziemy do przodu, rozwijamy się. Pamiętam, jak stało się na łuku i kibicowało w barażach z Koszarawą Żywiec. Kilkanaście lat później gramy o awans do fazy grupowej Ligi Mistrzów. To są trochę dwa inne bieguny. Mieszkam 15 minut pieszo od stadionu, dla ludzi stąd to jest coś olbrzymiego. Po prostu piękna historia.

 

A czego na najbliższy rok życzy sobie trener Nocuń?

 

Przede wszystkim rozwoju tych młodych adeptów piłki nożnej. To jest dla mnie najważniejsze. Wszystko co robię, te turnieje, wyjazdy, ja tego nie robię dla siebie. Zdarza się poświęcać czas prywatny i zrobić coś kosztem swojej rodziny. Moim marzeniem w przyszłości jest to, by któryś z tych chłopaków – mam nadzieję, że jak najwięcej z nich – kiedyś do mnie zadzwonił i podziękował. Chodzi mi tylko o rozwój tych chłopaków i to jest cel ostateczny.

 

Trenerze, dziękuję za rozmowę.

 

Również dziękuję.