Nikt nie odstawia nogi
Pech, pech, pech. Tymi słowami najlepiej określić miniony tydzień. Z powodu urazów do Wrocławia nie pojechali Maciej Szramowiat i Kamil Witczyk, natomiast w sobotę z kontuzjami boisko opuszczali dodatkowo Piotr Mastalerz i Paweł Nocuń.
Gdy ekipa częstochowskiego Rakowa dotarła w sobotnie popołudnie na stadion Ślęzy, klubowego masażystę, Artura Lampę nagle opuścił dobry nastrój. – Na takiej murawie gra się bardzo ciężko. Ryzyko urazu jest ogromne – mówił, spoglądając na wszechobecne dziury i nierówności na grząskiej płycie wrocławskiego boiska. Przypomnijmy, że kadra Jerzego Brzęczka poniosła spore straty już w dniach poprzedzających mecz. Najpierw okazało się, że uraz kostki Kamila Witczyka, poniesiony w pierwszej połowie zeszłotygodniowego boju z Czarnymi Żagań, absolutnie wyklucza go z wyjazdu do Wrocławia. W piątek zaś w niegroźnej sytuacji na treningu Maciej Szramowiat nastąpił na nogę Pawła Kowalczyka i mocno nadwyrężył swój staw skokowy.
Ostatnie zajęcia w ogóle okazały się wyjątkowo pechowe. Traf chciał, że kilkanaście minut później urazu nabawił się również… Michał Bruś. – Zderzyłem się ze Sławkiem Ogłazą i całe piątkowe popołudnie, a później sobotni poranek, odczuwałem ostry ból – mówi drugi z podstawowych bramkarzy Rakowa. We Wrocławiu wystąpił na tabletkach przeciwbólowych. – No ale cóż, taka jest piłka. Musimy sobie radzić z problemami – utrzymuje trener Jerzy Brzęczek.
Na tym jednak nie koniec, bo w sobotę częstochowskiemu szkoleniowcowi tych problemów jeszcze przybyło. Na drugą połowę wyjść nie mógł Piotr Mastalerz, który w pierwszej części gry nabawił się bardzo bolesnej kontuzji pachwiny. – Była mniej więcej 35 minuta, kiedy poczułem tak duży ból, że ledwie mogłem kopnąć piłkę – tłumaczył „Talerz” po meczu. Artur Lampa nie miał problemów ze znalezieniem przyczyn takiego obrotu sprawy: - Po prostu tego typu urazy są typowe dla warunków, w jakich przyszło grać naszym zawodnikom. Ale spokojnie, Piotrek na przyszłą sobotę powinien być już zdrowy.
Podobnie wyglądają prognozy w przypadku Pawła Nocunia, który na boisku Ślęzy zostawił mnóstwo zdrowia i w 75. minucie nie dał nawet rady o własnych siłach opuścić placu gry. – Czułem dosłownie wszystkie mięśnie, a w prawej „dwójce” miałem chyba największy skurcz w swoim życiu – kręcił głową po zakończeniu spotkania. To wszystko efekt zaangażowania, jakie włożyli w ten mecz „czerwono-niebiescy”. A każdy, kto kiedykolwiek grał w piłkę, dobrze wie, że na miękkim i nierównym boisku biega się kilka razy trudniej. – Chłopaki wykonali naprawdę niesamowitą pracę. Jestem pod ogromnym wrażeniem, jak bardzo zależało im na tym zwycięstwie – podkreśla trener Brzęczek, któremu wtóruje prezes Krzysztof Kołaczyk: – Tym bardziej szkoda, że nie udało się choć raz wbić piłki do siatki. Ci chłopcy zasłużyli już na radość z pierwszej wygranej, naprawdę.