"Postęp tych dzieci widać z dnia na dzień, z treningu na trening" – rozmowa z trenerem Markiem Wolańskim

Trener Marek Wolański to postać doskonale znana w częstochowskim środowisku piłkarskim. 66-letni szkoleniowiec przez wiele lat pracował w Szkole Podstawowej nr 47 oraz KS-ie Stradom. Szkoli najmłodszych Medalików od 2006 roku. W obszernej rozmowie trener dzieli się doświadczeniem nabytym podczas blisko 40 lat pracy z dziećmi.

Na początek zapytam, jaka jest historia trenera? Skąd specjalizacja w szkoleniu najmłodszych, jak długo para się pan tym fachem?

 

W zasadzie całe moje życie jest związane z piłką. Od 12 roku życia grałem w KS Stradom i tak po kolei: studia, studia podyplomowe na Uniwersytecie Szczecińskim, trener II klasy, a następnie szkoła podstawowa. Nauczyciel wychowania fizycznego przez prawie 40 lat w jednej szkole podstawowej. W tej właśnie szkole, widząc dzieci, które coraz więcej czasu spędzają przed telewizorem, a później komputerem, chciałem to zmienić. Zacząłem z tym walczyć, a życie przystosowało mnie do bycia trenerem właśnie tych najmłodszych. Najmłodsi są – nieładnie ujmując – materiałem bardzo plastycznym. Tymi dziećmi powinny się zajmować jednostki przystosowane do takiej pracy. Trzeba mieć w sobie coś, żeby dzieciom zaszczepić piłkę nożną i ogólnie sam sport. By w późniejszym czasie to przynosiło owoce. Trzeba myśleć nie tylko o wychowaniu sportowca. Poprzez sport zawsze starałem się wychować fajnych ludzi. Na przestrzeni lat spotykam różnych moich wychowanków, którzy nie mają obecnie ze sportem nic wspólnego, ale są bardzo dobrze wykształconymi ludźmi. Lekarze, prawnicy. Sport dał im w życiu dużo dobrego. 

 

Na piłce nożnej świat się nie kończy…

 

Zgadza się, dokładnie tak.

 

W Akademii Raków obecnie pracuje trener z rocznikiem 2018, dla tych chłopców najczęściej jest to pierwszy sezon treningów. Czym charakteryzuje się praca z sześciolatkami?

 

Uważam, że to jest bardzo, bardzo odpowiedzialna i ciężka praca. Jak to mówią: “czym skorupka za młodu nasiąknie, tym na starość trąci”. Dlatego z tymi dziećmi powinni pracować najlepsi trenerzy, z doświadczeniem oraz przeszłością piłkarską. Dobrze jest, by taki trener “liznął” w życiu piłki nożnej na poziomie ligowym. Trener pracujący z dziećmi powinien być również dobrze wykształcony i mieć przygotowanie pedagogiczne. Na dawnym WSP organizowano praktyki w domach dziecka, gdzie mogłem poznać troszeczkę tych sfer trudniejszych. Bardzo mnie to uderzyło, dlatego chciałem poświęcić się wyłącznie trenowaniu najmłodszych. Uważam, że w tym się spełniam i mam odpowiednie narzędzia, by zajmować się dziećmi. Pierwszą rzeczą, jaką trzeba sobie u nich wypracować, jest oczywiście autorytet. To jest podstawa w tej pracy. Jeśli ktoś go nie posiada – nie ma szans. Niektórzy trenerzy próbują wypracować autorytet przez krzyk lub inne ostre postępowanie. Dzieci się boją i jest to autorytet typowo siłowy. Tego – przynajmniej w Akademii Raków – nie może być. Gdyby któryś z naszych trenerów tak postępował, na pewno by go tu już nie było.

 

Trenerze, mówił Pan o praktykach w domach dziecka, wspominał także o pracy w mniejszych klubach. Jaka jest różnica między pracą w profesjonalnej akademii a trenowaniem dzieci ze znacznie mniejszych ośrodków?

 

Na tej płaszczyźnie różnice są bardzo drastyczne. Akademię Raków uważam za najlepszą w Polsce. Przychodzą tu dzieci, które przeszły już pewien rodzaj selekcji. W mniejszych akademiach – chwała za to, że istnieją – pierwszym problemem jest zwykle baza treningowa. Zazwyczaj te akademie wykonują świetną pracę na peryferiach, ale baza jest, jaka jest i bardziej przypomina to zabawę niż model, który funkcjonuje w większych akademiach. Drugim problemem są finanse. Niestety trener pracujący w nieprofesjonalnej szkółce piłkarskiej na pewno ma jakąś pracę zarobkową. Musi się utrzymać i nie poświęca całych 100% swojego kunsztu dla trenowania tych dzieci. Inaczej jest profesjonalnych akademiach, gdzie trenerzy są najlepsi w kraju lub regionie, a pieniądze nie stanowią żadnej przeszkody. Jest to bardzo ważny aspekt, by trener wraz z rodziną mogli czuć się bezpiecznie.

 

W grupach treningowych Akademii funkcjonujecie w relacji trójstronnej: trener, dziecko, rodzic. Jak zdaniem trenera powinna się układać współpraca w tym trójkącie?

 

Odpowiem na przykładzie swojego doświadczenia. Zaczynam pracę z nowym naborem, zbieram dzieci, rozpoczynamy treningi. Po jakimś czasie robię rodzicom małą odprawę, na której tłumaczę im, co chcę osiągnąć, jak to widzę i jaki jest program szkolenia. Rodzice muszę wiedzieć, na czym to polega. W Polsce, jak wiadomo, wszyscy znają się na polityce i na piłce, więc uczulam ich na tematy piłkarskie. Na treningu ojcem i matką jest tylko i wyłącznie trener, który w tym czasie ich zastępuje. Nie pozwalam, by którykolwiek z rodziców się wtrącał i podpowiadał. Jest to od razu hamowane. Staram się izolować rodziców. Nie mogą stać z boku i podpowiadać dzieciom, bo małe dziecko ma patrzeć, co powie trener i dostosować się do jego wskazówek. Jeżeli rodzic ingeruje w pracę trenerską i podpowiada, dziecko nie wie, kogo słuchać. Dlatego ja ucinam to momentalnie. Nie ma żadnego podpowiadania i rozmów na temat treningu. Po treningu także uczulam i zwracam uwagę na umiar. Można pochwalić, powiedzieć: “świetnie grałeś”, ale nie kłaść mu do głowy żadnych porad technicznych, że tu można było wewnętrzną, a tam podać albo strzelać. Z wieloma rodzicami moich byłych podopiecznych wciąż mam bardzo dobry kontakt. Wspominają, jak trener Wolański co niektórych musiał stopować. Uważam, że tak to powinno wyglądać. Z tego miejsca uczulam młodych trenerów, żeby nie dali ingerować rodzicom w sprawy sportowe. Po treningu? Z rodzicem trzeba żyć bardzo dobrze, ten kontakt może być rozbudowany, ale za podpowiedzi i szkolenie odpowiada wyłącznie trener. Rodzic jest bardzo potrzebny, ale nie na boisku i nie w trakcie zajęć. Na meczu również rodzice nie powinni krzyczeć i podpowiadać. Uważam, że to jest wyłącznie rolą trenera.

 

Na czym polega trening skrzatów? Na co położone są najmocniejsze akcenty?

 

Przede wszystkim chcemy uzyskać od maluchów, by opanowały pierwszy fundament gry w ataku. Zgodnie z wytycznymi ustalonymi kilka lat temu przez Marka Śledzia, zawodnik ma grać 1 na 1, a nie podawać. I tu często dochodzi do problematycznej reakcji rodziców, którzy początkowo tego nie rozumieją. Chłopcy mają grać 1 na 1. Chcę ich nauczyć, że gdy będą w przyszłości grać na naszym pięknym stadionie, mają nie bać się wchodzić w pojedynki. Przerabiałem to z Jurkiem Brzęczkiem. Gdy prowadził Raków, jego drużyna nagminnie bała się grać 1 na 1. Skrzydłowi tak nie grali i bardzo mnie to bolało. Zapytałem trenera Brzęczka, dlaczego nie grają odważniej? Gdy ja grałem na skrzydle, zawsze byłem przebojowy i próbowałem pojedynków. Po stracie w tych sektorach boiska zazwyczaj nie ma zagrożenia, nie ma kontry. Dlaczego tak jest? Trener Brzęczek nie wiedział, co powiedzieć. Więc wytłumaczyłem mu, że to jest deficyt wyjęty z piłki dziecięcej. Jeżeli nikt zawodnika nie uczył grać 1 na 1 i nie cisnął na ten temat, to później został strach przed graniem w ten sposób.

 

Sześciolatki są już gotowe na podstawy taktyki, czy trening najmłodszych powinien skupiać się wyłącznie na aspektach technicznych?

 

Przede wszystkim te dzieci trzeba odpowiednio, profesjonalnie zająć. Mamy ujednolicony program i nie jest tak, że każdy trener robi co innego. Dyrektor Grzegrzółka kontynuuje w tym myśl Marka Śledzia, z czego jestem bardzo zadowolony. Stabilizacja w treningu dzieci jest niezwykle ważna. Jeśli chodzi o taktykę, jest ona wprowadzana delikatnie. Wizualizacją ustawienia jest samolot, który ma ogon, skrzydła i dziób. Dziecko bardzo szybko łapie takie porównanie. Później, na meczu, kiedy powiem: “mały samolot” – ustawiają się do obrony. Zazwyczaj rozumieją to w ciągu tygodnia. Poza tym kładę nacisk przede wszystkim na technikę. Piłką bawią się cały czas, ciągle odbijają. Gdy im nie wychodzi, mówię, że też kiedyś nie umiałem. Chodzę za nimi, wyrabiam powtarzalność. Aż w końcu nadchodzi sukces. Zwodów też uczymy od podstaw, włącznie z nazewnictwem i historią. Praca z najmłodszymi to przede wszystkim radość. Postęp tych dzieci widać z dnia na dzień, z treningu na trening. Oni się bardzo szybko rozwijają, co bardzo mnie cieszy. Dlatego tak długo jestem w tym klubie i myślę, że jeszcze troszkę pozostanę. Duchem czuję się młody. 

 

W naszej rozmowie pojawił się wcześniej wątek strachu przed pojedynkami nabytego w dzieciństwie. Jakie są zdaniem trenera najczęstsze błędy w szkoleniu dzieci popełniane przez polskich trenerów?

 

U nas może jest to widoczne, ponieważ przeważnie młody trener pracuje na ze mną. Mądry trener szybko przystosuje sobie cechy dobrego wychowawcy. Zarówno w szkole, jak i w Rakowie zawsze powtarzam, że jeśli chcesz mieć dobrego zawodnika, najpierw musisz go wychować. Musisz zacząć od wychowania, nie od nauczania. Jest wielu trenerów, którzy chcą na odwrót. Jeżeli zawodnicy nie słuchają, rozmawiają, a trener próbuje coś przekazać – nikogo nic nie nauczy. Najpierw te dzieci trzeba wychować. Różnie to w grupach wygląda. Niektórzy dają się “uplastycznić” w miesiąc. To jest bardzo krótko, bardzo szybko. Są też takie jednostki… Najczęściej jest też tak, że są to akurat jednostki wybitne. Rozmawiałem o tym wiele godzin z Markiem Śledziem. Jak to jest, że do najlepszych jest tak trudno dotrzeć? Dlatego ja staram się do nich podchodzić bardzo delikatnie, bo w 70% jest tak, że ten najlepszy w późniejszym czasie odpada. Sprawdziłem to na bardzo wielu zawodnikach, pracując między innymi w Rakowie czy KS-ie Stradom. Najzdolniejsi z najmłodszych niejednokrotnie w wieku 14 lat przestawali się rozwijać, nie przykładali uwagi do pracy nad sobą lub po prostu zrezygnowali. Uwaga poświęcona przez trenera wychowaniu dzieci jest absolutnie kluczowa.

 

Zmieńmy zatem biegun. Poproszę Pana o wskazanie dwóch najważniejszych cech dobrego trenera skrzatów.

 

Otwartość i cierpliwość. Nie ukrywam, że dzieci są wymagającym materiałem “do ogarnięcia”. Dlatego cierpliwość wskazałbym jako najważniejszą. Powrócę tu do autorytetu. Trener musi go szybko wypracować, a polega to na wychowaniu grupy. Oni wówczas szybko łapią, że trener to nie pani w przedszkolu. Jest wymagający, ale troskliwy jak ojciec i matka. Gdy dziecko się przewróci, nie można go głaskać po główce. Chłopaki nie płaczą, musisz być twardy. Takie cechy wolicjonalne kształtuje się od małego. W późniejszym wieku taki zawodnik nie ma już problemu z walką na boisku. On pójdzie na całego, a tego wymaga obecnie piłka nożna.

 

W Akademii Raków jest trener nestorem. Futbol na przestrzeni lat zmienił się, a co za tym idzie, do zmian doszło również w systemie szkolenia. Jak trener ocenia ten proces?

 

Przede wszystkim zmieniły się dzieci. To już nie są te dzieci, które ja 30 lat temu miałem w drużynie. Wtedy było łatwiej pracować nad ich postępami, teraz dochodzi jeszcze nauka. Nie mówię, że to jest złe. Ciężko jest przestawić chłopców na tory bardziej sportowe. Jest tyle różnych zagrożeń, różnych rozrywek. Boję się o te dzieci w wieku 14-15 lat, ponieważ to jest najgorszy okres dla chłopaków. Zachodzą różne zmiany fizyczne i umysłowe. Kiedyś prowadzenie tych dzieci było łatwiejsze, teraz natomiast trening i nauka są zupełnie inne. Ustabilizowane, jednorodne. Wszystko postępuje po kolei. Jeżeli ktoś chce grać w piłkę, to będzie grał. Jeżeli nie chce, to niestety nie będzie go tutaj. Praca z tymi dziećmi na etapie sześciolatków nie może być selekcjonowana. Zazwyczaj pracowałem z grupą dwa lata. Później z grona około 60 dzieci wybieraliśmy 12-14 najlepszych osób, które przychodziły tutaj, na Raków. Za przykład dotyczący selekcji natychmiastowej postawię Jacka Magierę, którego pamiętam z etapu, gdy wchodził do pierwszej drużyny zaraz po Krzysztofie Kołaczyku i Jerzym Brzęczku. To był niesamowity pracuś, który ustępował najlepszym pod każdym względem, lecz pracą i systematycznością doszedł do wielkich sukcesów. Mistrz Polski do lat 16, Legia Warszawa, kapitan, teraz świetny trener.

 

Mówimy o selekcji bądź jej zaniechaniu w przypadku dzieci 6-8 lat. Proszę powiedzieć, co trener może dostrzec specjalnego w tak młodym zawodniku? Czy faktycznie można na tym etapie wykryć talent na miarę generacji?

 

Nie chcę się przechwalać, ale jak przyjdą dzieci z naboru, po samym przebiegnięciu się mogę powiedzieć o nich bardzo dużo. Jego bieg, ruchy. Wiem, na co mogę liczyć. Nie można jednak powiedzieć komuś, komu idzie słabiej, że się nie nadaje. Bo za dwa lata, w wieku ośmiu lat, tamten, który pięknie biegał, może nie zrobić żadnych postępów. A ten, który był gdzieś w końcu stawki, może być teraz niesamowity. Przykłady widuję na każdym kroku. Chyba, żę się trafi dziecko skrajnie wycofane psychicznie, które stoi samotnie w kącie i trudno złapać z nim kontakt. Ja go nie skreślam, tylko do niego docieram. Po treningu siądę sobie, pogadam po ojcowsku. Takie psychologiczne, pedagogiczne podejście, Widzę, że ten chłopiec się podnosi z tego ciężaru, który go tu przytłacza. I nagle zaczyna biegać, zaczyna grać. A gdybym usunął? Ja absolutnie nikogo nie skreślam w wieku 6-7 lat. Dwa lata pracuję z nimi i jeśli będą chcieli grać dalej – niech próbują. Jeśli kolejny trener będzie widział w nich potencjał, nie ma problemu. Ja w tym wieku nie robię żadnej selekcji.

 

Znamy historię Lionela Messiego, którego na pierwszy trening zaprowadziła babcia. Był najmniejszy i najmłodszy w grupie, a już na pierwszym treningu wywarł kolosalne wrażenie. Później przerodził się w absolutnie wybitnego piłkarza. Czy z kolei pan spotkał w swojej karierze trenerskiej chłopca, który od początku był niesamowity i faktycznie wspiął się wysoko po szczeblach piłkarskiej drabiny?

 

Jednego pamiętam i jest nim Daniel Rumin. Nie pamiętam już, skąd ten chłopak przyszedł. Pojechaliśmy do Myszkowa na mecz. Gość nowy, posadziłem go na ławce. Tylko to byli już chłopcy 12-letni. W tym przypadku to nie były dzieci, a już wyrobione charaktery. Przegrywaliśmy do przerwy 0:5. Stwierdziłem, że nie ma innego wyjścia. “Daniel, wchodź na szpicę, próbuj” – powiedziałem. Wszedł i strzelił sześć. Wygraliśmy 6:5. Na pewno ktoś po tym wywiadzie sobie go przypomni. Gdy przyjechał z GKS-em Tychy na pierwszą ligę, niewiele brakło, by nam zrobił krzywdę. Był sam na sam, ale bramki wtedy nie zdobył. Gra wciąż w GKS-ie, strzela gole. Zapamiętałem go właśnie z tego meczu w Myszkowie, kiedy strzelił sześć. A mówiłem w przerwie: “chłopaki, głowy do góry, nie ma jeszcze przegranej”. I okazało się, że Rumin zrobił to, co zrobił. Wszyscy byliśmy w szoku, a chłopcy z Myszkowa prawie płakali. Jeśli chodzi o tych najmniejszych, to też są takie przypadki. Pewnego razu miałem 75 młodych w grupie i początkowo biegali po prostu za piłką, próbowali coś z tym zrobić. Przyszedł jeden chłopiec, malutki, chudzinka. Przyjął tę piłkę, zmienił kierunek biegu – chmara dzieci pobiegła w jedną stronę, a on z piłką w drugą. Chwilę później go dogonili, zrobił to samo. Pomyślałem, że to coś niesamowitego. Jest u nas w akademii, ale nie chcę przywoływać nazwisk.

 

Za Panem 40 lat pracy, kilka klubów, wiele roczników. Czy próbował trener oszacować, ilu wychowanków wyszło spod jego ręki?

 

Powiem szczerze, że oprócz tych, których transferujemy, to praktycznie wszystkie dzieci, które przychodziły do Rakowa w wieku pięciu lat, trafiały do mnie. To trwa od kilkunastu lat, miałem ich bardzo dużo. Wyznaczałem ścieżkę rozwoju. Gdy wyselekcjonowałem po dwóch latach pracy wybrane 12-14 osób, reszta była rozsyłana z rekomendacją po innych klubach częstochowskich. Nigdy nie miałem żadnego problemu wysłać zawodnika do Victorii, Stradomia czy Skry. Żadnego problemu. U nas się nie złapie, ale niech idzie, powiedzmy, do Skry. Rodzice muszą zrozumieć. W Rakowie nie będzie grał, są lepsi. Daję certyfikat, proszę bardzo. Ale jeśli ja za dwa lata zobaczę, że pani syn bryluje czy jest najlepszy, to gwarantuję, że ja o tego chłopaka się upomnę i wróci do Rakowa. Dlatego nikomu nigdy nie przekreślam kariery piłkarskiej, tylko staram się pokazać drogę. Jest kilku chłopców, którzy wrócili do akademii po kilku latach rozwoju w innym ośrodku. Chciałbym, żeby wszyscy prezesi częstochowskich klubów rozumieli, że to miasto jest jedną piłkarską rodziną. Raków, Skra, Victoria, Stradom. Chciałbym, żeby trenerzy sami wysyłali najlepszych zawodników na testy do Rakowa, ale nie zawsze tak to działa.

 

Zbliżają się święta Bożego Narodzenia. Na koniec zapytam, czego sobie oraz kibicom Rakowa Częstochowa życzy trener Marek Wolański?

 

Zacznę może samolubnie, ale od siebie. Sobie życzę tylko zdrowia. Zdrowia, żebym jak najdłużej mógł pracować z tymi dzieciakami. Mnie to bardzo cieszy, buduje. Nie zdążyłem jeszcze powiedzieć, że czerpię od nich całą energię. Te dzieci generują moc, dzięki której czasem zmieniam się w innego człowieka. Są dni, gdy jestem zmęczony i żona mogłaby nie uwierzyć, ile mam nagle siły na treningu. Nie dam po sobie poznać zmęczenia, dzieci są zadowolone. Dlatego życzę sobie zdrowia. A kibicom? Wesołych, zdrowych i radosnych świąt. A przede wszystkim, żeby nasza pierwsza drużyna grała na jak najwyższym poziomie. Aby uśmiech nie schodził kibicom z twarzy podczas oglądania naszej ekipy. Tego życzę najbardziej.

 

Dziękuję trenerowi za wyczerpującą rozmowę i również życzę wesołych świąt i dużo zdrowia!