Szacunek za grę

Po konfrontacji ze Ślęzą niedosyt jest jeszcze większy, niż przy okazji dwóch poprzednich spotkań Rakowa. – Uważam, że w dniu dzisiejszym zasłużyliśmy na zwycięstwo – mówił po bezbramkowym remisie we Wrocławiu trener Jerzy Brzęczek.
Po konfrontacji ze Ślęzą niedosyt jest jeszcze większy, niż przy okazji dwóch poprzednich spotkań Rakowa. – Uważam, że w dniu dzisiejszym zasłużyliśmy na zwycięstwo – mówił po bezbramkowym remisie we Wrocławiu trener Jerzy Brzęczek. Miny częstochowskich zawodników, gdy na ponad półtorej godziny przed pierwszym gwizdkiem sędziego przechadzali się po płycie wrocławskiego boiska, były wybitnie niewesołe. Murawa na stadionie Ślęzy, nie dość, że bardzo nierówna, po piątkowych opadach deszczu mocno jeszcze nasiąknęła wodą. – Jest dużo gorzej niż dwa tygodnie temu w Tychach – kręcił głową dyrektor sportowy klubu Piotr Bański. Takie warunki bardzo utrudniają styl gry, jaki od niemal dwóch miesięcy wpaja swoim zawodnikom Jerzy Brzęczek: krótkie podania i szybkie, kombinacyjne rozgrywanie ataku pozycyjnego. Mimo to częstochowianie przez niemal pełne 90 minut starali się grać swoje. Długie podania z linii obrony zdarzały się praktycznie tylko wtedy, gdy takie rozwiązanie faktycznie miało sens. – Obserwatorzy, którzy znają się dobrze na piłce, na pewno potwierdzą, że naszym zawodnikom należy się po tym meczu naprawdę wielki szacunek – chwalił po końcowym gwizdku trener Brzęczek. – Przez całe spotkanie na tym bardzo trudnym terenie grali piłką. Naprawdę żal chłopaków, że mimo tej niesamowitej pracy nie udało się dzisiaj wygrać. Było sporo sytuacji, jednak wciąż brakuje nam tego wykończenia, które dawałoby bramkę. W pierwszej połowie najbardziej Grzegorzowi Pauksztowi zagrozili Maciej Gajos i Adrian Pluta. Ten pierwszy w 20. minucie oddał z 18 metrów bardzo nieprzyjemny strzał, po którym golkiper Ślęzy z najwyższym trudem przeniósł piłkę nad poprzeczką. Drugi zaś jedenaście minut później był po dośrodkowaniu Pawła Kowalczyka tam, gdzie być powinien. Źle jednak ułożył nogę do strzału i z bardzo bliskiej odległości spudłował o metr. Najwięcej zamieszania w szeregach wrocławian robił jednak zdecydowanie Artur Lenartowski. Popularny „Kaka” od początku rundy wiosennej wykazuje ogromny ciąg na bramkę. – Muszę się jak najszybciej przełamać i coś strzelić – mówił w drodze do Wrocławia. W sobotę miał na to przynajmniej trzy szanse: w 42. minucie strzelał płasko, ale nieco za lekko zza pola karnego, natomiast tuż po przerwie w jednej sytuacji zabrakło mu trochę miejsca, by dobrze złożyć się do strzału z ośmiu metrów, w drugiej zaś główkował niecelnie po dośrodkowaniu Gajosa. – Artur świetnie zamknął akcję, choć gdyby nabiegł trochę wolniej, miałby dużo lepszą pozycję. Szkoda tej sytuacji – żałował po meczu prezes Krzysztof Kołaczyk. Niezłe zmiany dała trójka wprowadzonych po przerwie zawodników. Marcin Czerwiński i Arkadiusz Hyra kilkakrotnie próbowali szczęścia w strzałach z daleka, natomiast Łukasz Kowalczyk stanął w 75. minucie oko w oko z Pauksztem, jednak w ostatniej chwili piłka mu nieco odskoczyła i nie miał dobrej pozycji do uderzenia. Trzeba jednak przyznać, że swoje szanse mieli też miejscowi. W pierwszej połowie Michała Brusia zatrudniali Paweł Kowal i Daniel Tarasiewicz, natomiast w drugiej dwukrotnie groźnie strzelał Krzysztof Kaczmarek. Ten ostatni w doliczonym czasie gry miał przy nodze istną piłkę meczową. Z rzutu wolnego z 17 metrów trafił jednak w mur. – Bałem się tej sytuacji, bo w takich okolicznościach nieraz zdarza się rywalowi strzał życia – przyznaje trener Brzęczek. – Mieliśmy szczęście, że w ostatniej chwili przez jakiś przypadek nie straciliśmy nawet tego remisu. Niemniej jednak pozostaje naprawdę duży niedosyt. Uważam, że w dniu dzisiejszym zasłużyliśmy na zwycięstwo. Ale po końcowym rozstrzygnięciu również trener Ślęzy nie był wybitnie szczęśliwy. – Jest to jakiś kroczek w stronę utrzymania, ale zdecydowanie za mały – podkreślał Zbigniew Mandziejewicz. – Co z tego, że jesteśmy po ostatnich spotkaniach chwaleni, skoro dla nas każdy mecz jest meczem o życie. U siebie musimy zdobywać trzy punkty. Wiedzieliśmy, że Raków to bardzo dobry, młody zespół, z którego Jurek Brzęczek na pewno zbuduje wkrótce silną drużynę. My jednak musimy patrzeć na siebie; dziś nastawiliśmy się na walkę i zwycięstwo. Nie udało się, dlatego po prostu jestem niezadowolony. Wrocław, 3 kwietnia 2010 – godz. 16:00 ŚLĘZA WROCŁAW – RAKÓW CZĘSTOCHOWA 0:0 SĘDZIOWAŁ: Szymon Lizak (Warszawa). WIDZÓW: 300. ŻÓŁTE KARTKI: Kaczmarek – Kmieć, Jankowski. ŚLĘZA: Paukszt – Kątny, Pruchnicki, Tarasiewicz, Brusiło – Jaskólski (46 Donzo), Kaczmarek, Kowal (71 Pałys), Rejmer, Szydziak (86 Synowiec) – Duraj (46 Balicki) RAKÓW: Bruś – Mastalerz (46 Krzysztoporski), Pluta, Jankowski, P. Kowalczyk – Nocuń (79 Czerwiński), Ogłaza (77 Hyra), Kmieć (66 Ł. Kowalczyk), Lenartowski, Gajos – Zachara.