Tego historia nie pamięta
Do środy kibice Rakowa i inni obserwatorzy gry naszej drużyny kręcili nieco nosem w dwóch sprawach. Po pierwsze, że młodzi częstochowianie nie strzelają bramek i, po drugie, że ich mecze nie dostarczają wystarczających emocji. Po boju z Turem nie narzekał już nikt.
Trudno znaleźć takich, którzy w 63. minucie gry, gdy napastnik gości Robert Kowalczyk po raz drugi pewnym strzałem pokonał Macieja Szramowiata, nadal wierzyli, że gracze Rakowa dadzą jeszcze radę odwrócić losy meczu. Taka wiara wydawała się całkowicie irracjonalna, tym bardziej, że „czerwono-niebiescy” prezentowali się po prostu bardzo słabo. – Na pewno zdarzy się nam słabsza dyspozycja, może nawet porażka – mówił cztery dni wcześniej, na konferencji prasowej po meczu z Bałtykiem, trener Jerzy Brzęczek. Dziennikarze już zapewne tworzyli pierwsze akapity relacji z przerwanej serii siedmiu spotkań bez porażki, w której zapewne zwróciliby uwagę, jak szybko proroctwo szkoleniowca Rakowa stało się faktem. – Wreszcie im ktoś utarł nosa i trochę sprowadził na ziemię – słyszało się ze strony tej części trybun, która na ostatnie zmiany na Limanowskiego wciąż zapatruje się ze sporym sceptycyzmem. Kilkadziesiąt sekund później piłkę przed rzutem wolnym ustawił Paweł Kowalczyk...
Nasi młodzi piłkarze nawet nie próbują ukrywać, że także w ich głowach po drugim trafieniu gości dominowało zwątpienie. Strzał kapitana Rakowa całkowicie odmienił losy meczu. – Do tego momentu byliśmy zdecydowanie słabszą drużyną. Od początku rundy nie popełniliśmy chyba tylu błędów, co przez pierwszą godzinę środowego spotkania – przyznaje Brzęczek. Jego piłkarze od razu ruszyli do natarcia i kilkadziesiąt sekund później, po pięknej zespołowej akcji, już remisowali. – Patrząc na zachowanie chłopaków czułem, że trzecia bramka jest już tylko kwestią czasu – dodaje trener Rakowa. Na rozstrzygnięcie faktycznie nie trzeba było długo czekać. Po niespełna dziesięciu minutach Mateusz Zachara pokazał w polu karnym dużą klasę, spokój i umiejętności. – Wydawało się, że 2:0 to wystarczająco korzystny rezultat, by odnieść zwycięstwo, tak bardzo potrzebne w naszej sytuacji – mówi trener Tura, Wiesław Wojno – Moi zawodnicy sami chyba w to za bardzo uwierzyli i wystarczyły trzy minuty, by całkowicie sprowadzić nas na ziemię. Jestem szczególnie niezadowolony z postawy tych bardziej doświadczonych zawodników, którzy swoją odpowiedzialnością powinni budować wartość zespołu. W tym trudnym momencie zawiedli. To bardzo przykre – kończy ze smutkiem Wojno. Tymczasem warto dodać, że średnia wieku jedenastki Rakowa, która od 68. minuty nie dała najmniejszych szans swoim rywalom, wynosiła… dokładnie 21 i pół roku.
Tuż przed pomeczową konferencją prasową dziennikarze dyskutowali, kiedy ostatni raz graczom z Limanowskiego udało się „wyciągnąć” wynik, gdy przegrywali dwiema bramkami. W rozmowach wspominano mecz z kwietnia 2000 roku, kiedy to częstochowianie przegrywali już u siebie z drużyną MKS-u Myszków 0:2 i 1:3, by w dwóch ostatnich minutach wyrównać za sprawą Sebastiana Pluty i Roberta Mitwerandu. Uważniejsi kibice przypominają jednak także trzecioligową konfrontację w Głogowie sprzed niespełna czterech lat, gdy Raków przegrywał w 63. minucie 0:3 i zdążył doprowadzić do remisu. Co ciekawe, trzecią bramkę dla „czerwono-niebieskich” strzelił wówczas... Artur Lenartowski. Nikt jednak nie pamięta meczu, kiedy Raków przegrywając 0:2 dał jeszcze radę wyrwać rywalom zwycięstwo i sięgnąć po trzy punkty. – Ci młodzi zawodnicy dokonali w środowe popołudnie naprawdę wielkiej rzeczy – nie ma wątpliwości trener Jerzy Brzęczek.
Dzięki przedwczorajszemu zwycięstwu nasi zawodnicy powrócili na 10. pozycję w tabeli i tylko absolutny kataklizm mógłby sprawić, by znów zawisło nad nami zagrożenie spadkiem do trzeciej ligi. Patrząc na postawę podopiecznych Jerzego Brzęczka, wydaje się to praktycznie niemożliwe.
>> Zobacz tabelę i wszystkie statystyki drugiej ligi (ASTAR.CZEST.PL)